wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział 27

Po 3 miło spędzonych dniach na plaży trzeba było wrócić do rzeczywistości.
Wróciliśmy w piątek rano.
- I jak było? - Spencer przytuliła mnie na przywitanie.
- Było, było super. - uśmiechnęłam się patrząc na chłopaka wnoszącego bagaże.
- Jesteś gotowa? - Felix podał mi broń.
- Tak. - sięgnęłam po pistolet.
- Kiedy was nie było zadzwoniłem do Cece. Jest silna i może nam pomóc.
- Cece? - Kyle stanął.
- Kto to? - spytałam nie bardzo rozumiejąc jego zdziwienie.
- Taka seksowna blondynka, której jeszcze nie znasz. - powiedział Alex na co Rosie uderzyła go w ramię.
- Nie jest taka seksowna. - szepnęła mi do ucha na co wybuchnęłam śmiechem.
- Dlaczego to zrobiłeś? Wiesz, że to zły pomysł. - powiedział Kyle do Felixa.
- Jest nas mało. Nie wiadomo ile jest ich. Każda pomoc się nam przyda.
- A ja jestem świetna. - powiedziała szczupła blondynka schodząc po schodach i podchodząc do Kyle.
Chciała się do niego przytulić ale ten się odsunął.
- Nie dotykaj mnie. - warknął.
- Ktoś mi to wytłumaczy? - krzyknęłam.
- Hejka. Jestem Cece. Była dziewczyna Kyla. Chociaż teraz, gdy wróciłam to może zostanę i odbudujemy nasze relacje. A ty kim jesteś, dziewczynko? - powiedziała biorac do ręki pasmo moich włosów.
- Nie dotykaj jej. - Kyle szarpnął ją za ramię.
- Hejka. Jestem Violet. Dziewczyna Kyla. Teraz, gdy wróciłam z kilkudniowych wakacji jako dowódca tego wszystkiego wywalę cie za te drzwi. - uśmiechnęłam się szeroko.
- Oh, kochanie. Musisz się pogodzić z tym, że jestem lepsza od ciebie i on będzie wolał mnie.
- Chyba sobie zartujesz. - zaczął się śmiać. - Ciebie? Ciebie to bym nawet kijem nie ruszył.
- Nadal nie rozumiem kim ona jest. - pokręciłam głową.
- Była tu bardzo dawno. Od zawsze była szmatą. Kiedy Kyle tu przyszedł upatrzyła go sobie i owinęła wokół palca. Wszyscy chcieliśmy się jej pozbyć ale nie mieliśmy dowódcy, który by nam pomógł. Pewnego dnia usłyszeliśmy krzyki dochodzące z salonu. Felix kazał jej się wynosić, a ona płakała i przepraszała go. Do dziś nie wiemy co się stało. - powiedziała Aria.
- Dobra. Nie mamy czasu. Musimy iść. - popędził nas Dylan.

***

Ja, Dylan i Felix staliśmy w umówionym miejscu. Nikt jeszcze nie przyszedł. Pozostali stali ukryci w śród drzew i krzaków. Nagle w nasza stronę zaczął iść mężczyzna i zatrzymał się kilka metrów od was. 
- Cieszę się, że widzę rodzinę prawie w komplecie. Przykro mi, Violet. To nie tak miało się skończyć. 
- Thompson. Dawno się nie widzieliśmy. - odezwał się Felix. 
- Dlaczego to robisz? - Dylan przerwał im rozmowę. 
- Co robię? Wysłałem wam tylko list z prezentem. 
- A co z wybuchem domu? Z uwięzieniem mnie i Kyla? Z zabiciem Van?
- Jestem odpowiedzialny tylko za prezent i imprezę urodzinową. - powiedział kładąc rękę na sercu. 
Zmarszczyłam brwi. 
- Jeśli nie ty to kto? - zapytał Felix.
- Ktos kto chce was zniszczyć. Znam go bardzo dobrze. Miła osóbka. 
- Po co chciałes się spotkać. - spytałam. 
- Przykro mi ale jedna osoba dziś zginie. I będzie to kobieta. Najsilniejsza ze wszystkich. Bardzo piękna i mądra. 
- Schlebiasz mi. - powiedziała Cece wychodząc zza drzewa. 
- Cece? Ile to lat już minęło? 
- Dokładne cztery. - uśmiechnęła się.
- Nie chodziło o ciebie, moja droga. Chodziło mi o dziewczynę, która uśmiechem powali każdego. Na której widok aż sam mi staje. - powiedział przygryzając wargę. - Violet... Jesteś za piękna by umierać ale tak zdecydowali. 
Przeszedł mnie dreszcz. 
- Puść mnie! - usłyszałam krzyki Hyley. 
nagle kilku mężczyzn zaczęło wyprowadzać wszystkich z ich kryjówek. Przyszło także dwóch i złapało Dylana i Felixa. 
- Nie wiedziałem, że będziesz. - powiedział do Cece. - Ale ty nie jesteś żadnym zagrożeniem. 
Wyciągnął pistolet w moją stronę. 
Cece stała w miejscu oglądając swoje paznokcie. 
- Dlaczego wszyscy uważają, że ona jest lepsza? Jest... Zwykła. - powiedziała po chwili. 
- Oh spójrz na nią. Jest ideałem. 
Odwróciłam głowę i spojrzałam na Kyla, który był trzymany przez jednego z mężczyzn. 
Nawet nie zdążyłam odwrócić się by znów patrzeć na mężczyznę, gdy padł strzał. 

KYLE PO'V

Patrzyła na mnie. Chciałem jej pomóc ale ten facet był ode mnie dużo większy i silniejszy. Sadziłem, że Cece jej chociaż pomoże ale ona stała poprawiając swoje włosy. 
Padł strzał.
Violet upadła, a mężczyzna mnie puścił. 
Thompson odszedł razem ze swoimi gorylami. 
Podbiegłem do niej i położyłem jej głowę na swoich kolanach. 
- Dzwoń po karetkę! - krzyknęła Rosie do Arii. 
- Violet. Dasz radę. Nie umrzesz. - szeptałem do niej mając nadzieję, że mnie usłyszy. - Proszę, Violet. Otwórz oczy. 
Miałem nadzieję, że zaraz się poruszy i zacznie się śmiać pokazując mi kamizelkę. Ale tak się nie stało. Leżała wykrwawiając się. 
Wytarłem łzy i znów zacząłem gładzić jej bladą twarz. 
- Wszystko będzie dobrze. Znów będziemy razem. Kiedy się obudzisz wezmę cię znów nad morze i zostaniemy tam już na zawsze, ok? - uśmiechałem się do niej jakbyśmy byli teraz w domu i myśleli o naszej przyszłości. 
Karetka podjechała i przybiegli dwaj lekarze. Położyli ja na noszach i włożyli do pojazdu odjeżdżając z piskiem opon. 
- Kyle. - podeszła do mnie zapłakana April i przytuliła się do mnie. 
Przytuliłem ją mocno i zacząłem głośno płakać. 
- Nie mogę jej stracić. Ona jest jedyną osobą, która mi została. - jęknąłem. 
- " Nie potrzebuję nikogo. Sama sobię dam radę. Jestem jak Superman, jestem najlepsza". - zaśmiała się cytując słowa Violet. 
Zaśmiałem się. 
- Jedźmy już do szpitala. Musimy być przy niej. - powiedział Felix.
W jego głosie było można wyraźnie usłyszeć ból. Mimo, ze nie byli blisko bolała go myśl straty jej. 
Mnie bolało to o wiele bardzie. Myśl, ze nigdy nie będę mógł patrzeć na to jak biega po domu i udaje "wesołego świstaka" czy, że nigdy nie usłyszę jej wspaniałego śmiechu podczas oglądania filmów. 

***

Trzymałem ją za rękę. Była już po operacji ale lekarze nadal nie mogli stwierdzić czy będzie żyła. Nie powiedzieli mi nic co mogłoby mi dać nadzieję.
Była bardzo zimna i jeszcze bledsza niż na co dzień. Zawsze jej mówiłem, że będę ją bronił by nic jej się nie stało, że będzie bezpieczna. Ale teraz... Teraz nie mogłem zrobić nic. 
Nagle do pomieszczenia wszedł lekarz. 
- Proszę o opuszczenie sali. Musimy wykonać badania. - powiedział.
- Przeżyje?
- Nie wiadomo. Rana jest poważna. Możemy nie dać rady jej uratować.
Wyszedłem z sali zamykając za sobą drzwi.
- Gdzie Cece? - spytałem cicho.
- Na dworze. Poszła zapalić. - powiedziała Hayley wycierając pojedynczą łzę. 
Wyszedłem ze szpitala i podszedłem do blondynki.
- Możemy pogadać? - chwyciłem ją za nadgarstek i pociągnąłem w stronę samochodu. 
- Chcesz się pieprzyć? - spytała opierając się o drzwi pojazdu. 
- Jasne. Najważniejsza dla mnie osoba właśnie umiera, a ja myślę tylko o tym by  się z tobą pieprzyć. 
- To co jest?
- Mogłaś ją uratować. Dlaczego tego nie zrobiłaś? 
- Zasłużyła na śmierć. 
- Ona może umrzeć. Mogłaś jej pomóc do cholery, a ty stałaś i tylko patrzyłaś jak on ją zabija. - krzyknąłem zaciskając dłonie na jej szyi.
Byłem wściekły. Jedyne o czym teraz myślałem to o tym by zapłaciła za to co jej zrobiła. 
- Zrobiłam to dla nas. Moglibyśmy byc szczęśliwi. Jak kiedyś
- Nic się nie zmieniłaś. Wciąż jesteś niezłą suką, Cece.
Zacisnąłem dłonie jeszcze bardziej. 
Zaczęła krzyczeć i próbowała się wyrwać. 
Po chwili przestała i w tym momencie doszło do mnie co zrobiłem. 
Zabiłem ją. 
Musiałem gdzieś ją ukryć. Wziąłem ją na ręce i wyniosłem w jakąś alejkę, którą głownie nikt nigdy nie chodzi. Wrzuciłem ją do kontenera na śmieci i wróciłem do szpitala.
- Gdzie ona jest? - spytała Spencer.
- Tak gdzie jej miejsce.
- To znaczy?
- W śmieciach. 
- Cos ty zrobił, Kyle?! 
- Zasłużyła na to. Jesli Viol umrze to tylko przez nią. Nie pomogła jej. - powiedziałem i znów wszedłem na salę. 
Usiadłem na krześle i znów chwyciłem jej dłoń. 
- Zabiłem ją, kochanie. Zabiłem ją za to, że pozwoliła ci umrzeć. Mogła cię obronić ale myślała o sobie i nie zrobiła tego. - pocałowałem ją w dłoń. - Dlaczego mnie zostawiasz? Obiecałaś, że nigdy tego nie zrobisz. - znów zacząłem płakać. - Błagam, nie umieraj, Violet. 
- Kyle... Czy mogę? - spytała April wchodząc cicho i stając obok mnie.
- Tak. - otarłem łzy, pocałowałem Violet w skroń i wyszedłem. 
- Lekarze ci coś mówili? - spytała Aria, gdy usiadłem obok niej. 
- Powiedzieli, że umrze. Że rana jest zbyt duża i głęboka. Że nie dadzą rady jej uratować.  
- Nie wierz w to, Kyle. Ona jest jak Wolverine. Rany znikną, a ona znów będzie biegać radośnie po domu. 
- Była jedyną radością w tym budynku. Jej uśmiech rozjaśniał każde miejsce. Teraz bez niej znów będzie ciemno. - powiedział cicho Felix. 
- Bez niej wszyscy zginiemy. - odezwał się Dylan, który od czasu postrzału siedział cicho. 
- Jeśli ona umrze to obiecuję, że się zabiję. Nie wytrzymam bez niej ani sekundy. - przeczesałem włosy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz