czwartek, 14 stycznia 2016

Rozdział 30

Siedziała oparta plecami o moje ramie. Bawiła się piaskiem śmiejąc się do tego jak dziecko. Albo zakopywała mi nogi albo robiła zamki.
- Czemu ty nie chcesz się pobawić? - spytała patrząc na mnie. 
- Może wyrosłem z tego jakieś dziesięć lat temu. 
- Skoro nie chcesz budować to możemy pobawić się w berka. Siedzenie na plaży jest przyjemne ale tyłek mnie już boli. - wstała otrzepując piasek.
Podała mi rękę, którą chwyciłem i wstałem. 
- Berek! - krzyknęła uderzając mnie lekko w ramię. 
Zaczęła biec. Nie wiedziałem, że dziecięce zabawy dają jej tyle radości. 
- Hej, jesteśmy tu po to by się bawić! Sam tak powiedziałeś! - zatrzymała się. 
- Myślałem o innej formie zabawy i to w sypialni. - zaśmiałem się i zacząłem biec w jej stronę. 
Goniliśmy się pół godziny póki nie stanęła i zaczęła patrzeć w fale. 
Podszedłem do niej, położyłem dłonie na jej talii i zacząłem łaskotać. 
- Przestań. - zaśmiała się i obróciła w moją stronę.
Przyciągnąłem ją jeszcze bliżej i delikatnie pocałowałem.
- Violet.
- Kyle. - podniosła głowę i spojrzała na mnie.
- Mam coś dla ciebie. - uśmiechnąłem się i odsunąłem się od niej.
- Boję się. - zaśmiała się.
Sięgnąłem do tylnej kieszeni spodni i wyciągnąłem z niej pudełko.
- Proszę. - podałem jej pudełko.
Otworzyła je i szeroko się uśmiechnęła.
 - Nie musiałeś. - powiedziała oglądając prezent.
- Ale chciałem. - uśmiechnąłem się biorąc od niej łańcuszek po czym zapiąłem go na jej szyi.
Patrzyła przez chwilę na serduszko, które było na łańcuszku.
- Śliczny. - podeszła do mnie i pocałowała mnie.
- Tak jak ty.
- Teraz kłamiesz.
- Nie.
Mruknąłem przytulając ją mocniej.
Spojrzałem na nią. Patrzyła na fale. Od jakiegoś czasu chodzi zamyślona. Chciałbym móc wiedzieć co dzieje się w jej głowie. Chciałbym wiedzieć o czym myśli i co czuje.
- Chodź. Pokażę ci coś.
Poszliśmy do auta, wsiedliśmy i wyjechaliśmy na drogę główną. 
- Nie martw się. Tam też nikt nas nie znajdzie. 
- Aż się boję, Peters. - zaśmiała się.
- Nie ma o co, Montgomery. - położyłem dłoń na jej kolanie i zmusiłem się do uśmiechu. 
Chwilę później zaparkowałem w lesie, wysiadłem i otworzyłem jej drzwi. 
- Księżniczko. - wyciągnąłem rękę w jej stronę. 
Zaczęła się śmiać i wysiadła omijając mnie. 
- Żartujesz sobie ze mnie? Wywiozłeś mnie do lasu? I co teraz? Przywiążesz mnie do drzewa i będziesz kazał mi czekać na Tarzana, który mnie uratuje przed śmiercią? 
- Kurwa, nie pomyślałem o Tarzanie. Teraz muszę cię utopić. 
- Arielka! - krzyknęła. 
- Arielka już nie jest syrenką, kochanie. Zapomniałaś? 
- Kurczę! No to już po mnie. A tak serio to gdzie mnie zabierasz? 
Chwyciłem ją za rękę i zacząłem ciągnąć ją w głąb lasu. 
W końcu znalazłem ogromną skałę i usiadłem na niej. 
- Ty serio robisz sobie ze mnie żarty. - usiadła obok mnie ale nie mogła opanować śmiechu. - Co to jest do cholery? 
- To jest skała przemyśleń. Kiedy byłem z Cece często tu uciekałem. 4 godziny jazdy i siedzenie tu 2 godziny serio uspokajało. Myślałem o wszystkim i o niczym. Teraz ty możesz zrobić to samo. 
Zamknęła oczy i wciągnęła powietrze. 
Po chwili leżała na moich kolanach. 
Spędziliśmy tak 3 godziny w ciszy. 
- Chyba wszystko przemyślałam. Dwie godziny myślenia i godzina snu mi pomogły. - zapięła pas, gdy wsiadałem na miejsce kierowcy. 
- I co z tych przemyśleń wynikło? 
- Że chcę uciec z tobą za granicę, wziąć potajemny ślub i mieć dwójkę dzieci. 
- Domek w mieście czy na odludziu? 
- Odludzie. 
- Porsche czy mercedes? 
- Jeep. 
- Spoko. Irlandia czy Meksyk?
- Myślałam o czymś egzotycznym ale Irlandia brzmi ok. - pokiwała głową. 
Powstrzymywałem się od wybuchnięcia śmiechem.
- Mówię jak najbardziej serio. - spojrzała na mnie.
- Za miesiąc, ok? Góra dwa i się zaręczymy, weźmiemy ślub, będziemy mieć dzieci i pomyślimy o przeprowadzce. Niech Dylan i Felix mają ten zaszczyt przyjścia na ślub jedynej kobiety w ich rodzinie i niech zobaczą młode. Wiesz, dzieci są super. 
- Wiem, że ty sobie ze mnie żartujesz i to mnie uraża. 
- Teraz mówię serio. Też chcę uciec. - zaparkowałem pod domkiem.
- Więc zróbmy jakiś krok w przód.
- Właśnie robimy. Jesteśmy tutaj. Jesteśmy 4 godziny od domu. Małymi kroczkami, Violet. 
- Dobrze. Dziękuję. - uśmiechnęła się, pocałowała w policzek i wysiadła. 
Otworzyłem drzwi i wyskoczyłem z samochodu idąc za dziewczyną. Dziewczyną, która była całym moim światem. Sensem mojego życia, tą z którą wiązałem przyszłość. 
Stałem i patrzyłem jak męczy się z od kluczeniem drzwi. Zaproponowałem pomoc ale w odpowiedzi usłyszałem, że nie jest głupia i sobie poradzi. Uwielbiałem jej poczucie humoru, które nie zawsze rozumiałem. Nie rozumiałem czy jest szczęśliwa, czy smutna, czy wkurzona. Czy mówi serio czy z sarkazmem. Nie wiedziałem czy płacze czy się śmieje. Nie wiedziałem nic oprócz tego, że jest dla mnie idealna. Wiedziałem, że jest tym brakującym kawałkiem mojego serca. Uzupełnia mnie w każdym możliwym miejscu. Sprawia, że jestem szczęśliwy i mam ochotę oddychać. Bez niej wszystko byłoby inne - szare. Teraz świat posiada kolorowe barwy, które potrafię dostrzec. Z Cece było tak samo. Budziłem się, zjadłem coś, pojechałem kogoś zabić, chwila rozmowy z Mattem, szybki seks i spanie. I tak w kółko. Z Violet codziennie dzieje się coś innego, coś co sprawia mi zawsze radość. Uwielbiam ją za to. 
- Wchodzisz czy pozwolisz swojej seksownej dupie marznąć? - wyrwała mnie z myślenia. 
Poradziła sobie z drzwiami i stała w nich trzymając w dłoniach kubek z napojem.
Uśmiechnąłem się, podszedłem do niej i pocałowałem w czubek nosa. 
- Trzymaj swoje zarazki z dala ode mnie, oblechu. - odsunęła się. 
Zacząłem się śmiać. Zatrzasnąłem drzwi i zdjąłem buty. Poszedłem za nią do salonu i położyłem dłonie na jej ramionach. 
- A ty swoje możesz rozprzestrzeniać? - zapytałem.
- Moje nie grożą społeczeństwu. 
- Ok, mogę trzymać je z dala. Co znaczy, że zero przytulania, zero pocałunków i zero kochania się. 
- Hola, hola. Nie tak daleko, kowboju. 
- Boże, twoje teksty są straszne. 
- Strasznie śmieszne? - uśmiechnęła się i pocałowała mnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz