czwartek, 3 marca 2016

Rozdział 37

Kaszlnęłam powoli otwierając oczy. Siedziałam przywiązana do krzesła.
- Wspaniale, powtórka z rozrywki. - pomyślałam przypominając sobie dzień po moich urodzinach kiedy byliśmy zaproszeni na przyjęcie do magazynu.
- Violet, wszystko w porzątku? - usłyszałam głos Billa.
- Dlaczego ty też tu jesteś? - zauważyłam, że był tak samo przywiązany jak ja.
Tym razem stał dalej przez co nie mogliśmy pomóc sobie się uwolnić.
- Nie wiem. Wszystko oki? Coś cię boli?
- Chyba jest ok. - pokręciłam głową.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na ścianach zauważyłam napisy.
- "Nie uciekniecie stąd, nie tym razem", "Zginiecie tu jak on", "To zemsta" - przeczytałam na głos.
- Spokojnie, będzie dobrze. Nie pozwolę im cię skrzywdzić.
- Cholera, Bill! Jesteś przywiązany do krzesła kilka metrów ode mnie. Jak chcesz mi pomóc?
Nagle do pokoju weszła kobieta z nożem w ręku.
- Dzień dobry, widzę, że się wyspaliście. - uśmiechnęła się zatrzymując wzrok na Billu. - Jestem Andrea i będę spędzać z wami czas póki nie umrzecie.
- Co zrobiliście z resztą? - syknęłam.
- Wynieśliśmy ich i zostawiliśmy Felixowi wiadomość gdzie ich szukać. Musi się spieszyć, bo za godzinę zginą.
- Co im zrobiliście? - łagodnie zapytał Bill.
- Są w miejscu, które za jakiś czas wybuchnie. Tyle powinno ci wystarczyć.
- Wypuść nas, szmato. - krzyknęłam na co kobieta bardzo się zdenerwowała.
- Szmatą jesteś ty. - zaczęła iść w moją stronę.
Stanęła nade mną i chwilę mi się przyglądała po czym ukucnęła.
- Masz ładne nogi. - przejechała ostrzem po moim udzie.
Syknęłam z bólu i odchyliłam głowę tak by nie patrzyć na krew.
- Nie sądzisz, że masz za duży dekolt? Może rozpraszać mężczyzn. - tym razem przejechała ostrzem po mojej piersi.
Krzyknęłam próbując powstrzymać się od płaczu. Dzwoniło mi w uszach. Nie rozumiałam już co mówi do mnie kobieta. Ostatnim co usłyszałam to głos Billa, który krzyczał na Andre, że ma przestać. Dostałam z pięści w twarz, przewróciłam się razem z krzesłem na ziemię i mocno uderzyłam głową o kamienną podłogę. Wszystko co widziałam było rozmazane, a głosy nie wyraźne. Zdawało mi się, że umieram i miałam taką nadzieję, bo ból był coraz silniejszy.
- Miałaś jej nic nie zrobić! - słowa chłopka stały się bardziej zrozumiałe. - Nie nadajesz się do niczego! Idź stąd za nim zacznie wracać do normalności. - krzyczał.
Zaczęłam próbować wydostać ręce spod lin jednak na marne.
- Violet! - znów krzyknął i podbiegł do mnie. Odwiązał wszystkie więzły i położył moją głowę na swoich kolanach. - Violet, nie zamykaj oczu. Patrz na mnie. Zaraz stąd wyjdziemy i zawiozę cię do szpitala.
- Nie chcę do szpitala. - szepnęłam. Miałam sucho  gardle przez co mówienie sprawiało mi mały ból. - Zawieź mnie do domu, Spencer mi pomoże. - czułam jak moje powieki stają się coraz cięższe.
- Już jedziemy. - wstał trzymając mnie na rękach. - Tylko nie zamykaj oczu, błagam cię.
Poczułam chłód powietrza na moich pół nagich nogach. Jednak to był słaby pomysł zakładać shorty i koszulkę na ramiączkach na wyjazd.
Położył mnie na tylnym siedzeniu, a sam szybko wsiadł na miejsce kierowcy i odpalił silnik.
- Nie zasypiaj. - co chwilę odwracał się i sprawdzał czy żyję.
Moje powieki same się zamknęły.

- Będzie dobrze? - usłyszałam głos.
- Bill, nie przejmuj się tak. Ona poleży tak dzień, góra dwa i znów będzie zachowywać się normalnie.
- Dziękuję, Spencer, że się nią tak dobrze zajęłaś.
Drzwi się otworzyły, a po chwili zamknęły. W pokoju było można usłyszeć tylko kroki. Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam blondyna chodzącego nerwowo w kółko.
- Co mi jest? - szepnęłam.
- Violet. - uśmiechnął się i podbiegł do mnie po czym ukucnął przy moim boku. - Jak się czujesz?
- Wszystko mnie boli.
- Ta laska z magazynu pocięła ci nogę i dekolt i uderzyła cię przez co upadłaś i rozbiłaś głowę.
- Rozmawiałeś z nią. Kazałeś jej iść. Znasz ją. - wciąż patrzyłam w ścianę przed sobą.
- Nie znam jej. Pewnie coś ci się przewidziało.
- Jak się uwolniłeś?
- Kiedy upadłaś podeszła do mnie. Kopnąłem ją dzięki czemu upadła i upuściła nóż. Przewróciłem się na krześle i przeciąłem linę przy rękach, a potem przy nogach.
- Aha. - mruknęłam i spojrzałam na niego. Widziałam troskę i smutek w jego oczach. - Może masz racje i może to tylko mi się przewidziało. - dotknęłam ręką tyłu głowy.
- Masz bandaż na całej głowie, nodze i oczywiście biuście. Wszystkie rany są zszyte. Spencer jest dobrym lekarzem.
- Jest. - ziewnęłam.
- Lepiej już pójdę, powinnaś się wyspać. - pocałował mnie w policzek i wstał.
- Czekaj. - zatrzymałam go. - Zostań ze mną. Śpij ze mną, na fotelu, dywanie, gdziekolwiek byle byś był tu ze mną, proszę.
- Dobrze, mała. - uśmiechnął się słabo i chwilę później leżał obok mnie mocno mnie przytulając.
- Myślałam, że umrę i szczerze mówią to miałam taką nadzieję.
- Dlaczego chciałaś umrzeć?
- To wszystko tak strasznie bolało i chciałam w końcu mieć spokój od tego wszystkiego. Mam dość tego życia.
- Ucieknijmy.
- Nie. - pokręciłam głową.
- Dobrze ale obiecaj mi, że nie zaplanujesz śmierci przed pięćdziesiątką, ok?
- Pięćdziesiąt lat to dużo?
- Nie ale jeśli wtedy nadal będziesz chciała umrzeć i nie będziesz szczęśliwa to ci pozwolę.
- Dlaczego wtedy?
- Bo do tego czasu mam jeszcze kilkanaście lat by sprawić byś była najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz